Wolontariat w Afryce Południowej

Ostatnio mieliśmy okazję porozmawiać z Basią, która obecnie znajduje się na wolontariacie misyjnym w Zambii, w mieście Kazembe. Zapytaliśmy, jak wyglądała jej droga do zostania wolontariuszką, w jaki sposób pomaga miejscowej ludności i jakie trudności napotkała na swojej drodze. Zapraszamy do lektury!

Co spowodowało, że zdecydowałaś się zostać wolontariuszką i wyjechać na misję? Jak wyglądała Twoja droga?

 

Wolontariatem zajmowałam się już od bardzo dawna, tylko do tej pory nie działałam w kierunku misyjnym. Zajmowałam się głównie osobami niepełnosprawnymi, jeździłam z nimi na różnego rodzaju wyjazdy, a w klasie maturalnej pracowałam też w hospicjum. O formacji misyjnej dowiedziałam się od koleżanki z oazy. Niestety wówczas miałam dopiero 17 lat i choć teoretycznie mogłabym podejść do formacji, to na misję nie było szansy. Po maturze miałam rok przerwy w nauce, nie poszłam od razu na studia i udzielając się w tym czasie w oazie, w diakonii misyjnej, postanowiłam w końcu spróbować. W międzyczasie wybuchła pandemia koronawirusa, rozpoczęłam studia i po dwurocznej przerwie wróciłam do formacji, udało mi się ją ukończyć i wyjechać na misję. Sam pomysł natomiast, był w mojej głowie chyba od zawsze. Już jako dziecko bardzo dużo podróżowałam, udzielając się w zespole ludowym. W tym czasie też rodzice podrzucali mi dużo książek o tematyce misyjnej, które uwielbiałam czytać. Urzekała mnie autentyczność tych historii, to, że nie były one przesłodzone. 

Gdzie aktualnie znajdujesz się na misji i na czym polega Twoja praca? Czy mogłabyś opowiedzieć o swoim przykładowym planie dnia?

Z Polski wyleciałam równo dwa tygodnie temu, a od ponad tygodnia jestem w Kazembe w Zambii, kraju znajdującym się w Afryce Południowej.

 Przez ten dość krótki czas wdrażałam się w obowiązki, poznawałam okolicę, miejscowe zwyczaje, a także dostosowywałam mój organizm do afrykańskich warunków. Pracuję w placówce salezjańskiej, w której w skład wchodzi kościół oraz oratorium. Mój typowy dzień wygląda tak, że wstaję ok. godziny 5:00. Mogłabym wstawać nieco później, ale dzięki temu mam taki czas dla siebie, mogę sobie na przykład poczytać. Następnie, o godzinie 7:00 ma miejsce Eucharystia. Po mszy jest śniadanie i o 8:00 zaczynamy nasze obowiązki. Aktualnie jest to praca fizyczna, uzupełnianie kitu w oknach, żeby szyby nie wypadały, szlifowanie ich z rdzy i malowanie. Generalnie zajmujemy się tym, co w danym momencie trzeba na placówce zrobić i mamy na to czas do 12:30, ponieważ o tej porze jest obiad. Następnie chwila czasu wolnego i od 14:00 do 17:00 działa oratorium, czyli czas całkowicie poświęcony miejscowym dzieciom. Na co dzień mamy ok. setki dzieci. Teoretycznie oratorium jest skierowane do dzieciaków w wieku od 7 do 14 roku życia, ale w praktyce przychodzi do nas też dużo maluchów, zdarzają się i 3-latki. Prowadzimy zajęcia z piłki nożnej, siatkówki, koszykówki, jest blok do rysowania, gry planszowe, tzw. “group games” czyli berek i zbijak, skakanie na skakance, a z maluchami często sobie siadamy i po prostu bawimy, śpiewamy czy klaszczemy.

Czy łatwo było Ci się wdrożyć w inną kulturę i porozumieć z miejscową ludnością?

Na początku było trudno. Wydawało mi się, że jestem otwartą i tolerancyjną osobą, ale początkowo, szczególnie w dużych miastach, bardzo przytłaczające stało się dla mnie zainteresowanie moją osobą. Dopiero jak uświadomiłam sobie, że oni nie mają złych intencji i że są to zupełnie normalni ludzie, to udało mi się otworzyć, dzięki czemu poczułam się lepiej. Ludzie tutaj są niesamowicie otwarci i często nawiązują kontakt.

W jaki sposób udział w tej misji wpływa na Ciebie?

Już lecąc tutaj miałam pewność, że w dużym stopniu robię to dla siebie. Wolontariat to dawanie siebie innym, ale też przeżywanie doświadczeń wpływających na nasze życie. Te dwa tygodnie dały mi bardzo dużo. Przede wszystkim nauczyłam się życia we wspólnocie (z natury jestem indywidualistką), troszczenia się o drugiego człowieka. Kolejną rzeczą jest umiejętność odpuszczania.

Przykładowo, ostatnio przed oratorium przez godzinę przygotowywałam super piosenki dla dzieciaków, i kiedy już z nimi usiadłam, udało nam się zaśpiewać tylko jedną, gdyż okazało się, że one wolą śpiewać swoje rzeczy i bawić się po swojemu np. klaszcząc. Nauczyłam się wtedy, że trzeba umieć w takiej sytuacji odpuścić i cieszyć się chwilą, tym co jest, samym przebywaniem. 

Dziękuję za rozmowę.

Zachęcamy do czytania naszego bloga!

Znajdziecie tam artykuły poszerzające wiedzę o różnych problemach młodzieży, przydatne informacje i ciekawostki. Będziecie mogli też bliżej nas poznać.

Jesteśmy w mediach społecznościowych

Zachęcamy także do śledzenia naszych stron i kanałów, gdzie publikujemy aktualne informacje o naszych działaniach, szkoleniach i warsztatach, efekty pracy z młodzieżą oraz osiągnięcia młodzieży w ramach wolontariatu.

#sztukapomagania