Wolontariat na froncie – rozmowa ze Stanisławem

Zapraszamy Was do przeczytania wywiadu ze Stanisławem –  niezwykłym człowiekiem, który w obliczu konfliktu zbrojnego na Ukrainie postanowił porzucić karierę muzyczną i poświęcić się pomocy przebywającym na froncie ofiarom wojny.

Co spowodowało, że zdecydowałeś się na rozpoczęcie działalności wolontariackiej w postaci cyklicznych kursów samochodowych na front na Ukrainie celem dostarczania potrzebnych do życia artykułów osobom zamieszkującym tereny ogarnięte wojną?

Przede wszystkim dlatego, że mogę. Charakter zawodu, który wykonuję, to że jestem wolnym strzelcem, pozwala mi na zorganizowanie sobie nawet miesiąca pracy wprzód tak, jak mi się podoba. Drugą sprawą jest to, że jestem dość odporny na zmęczenie, mogę nie spać dwa dni, a w konsekwencji jechać bardzo długo. Trzecią kwestią jest, że posiadam duże auto mogące pomieścić sporą ilość towaru. Wszystko zaczęło się od mojej wizyty na Westerplatte – tam się znajdowałem w momencie wybuchu wojny. Wtedy bardzo mocno wybrzmiał we mnie znajdujący się tam napis – “Nigdy więcej wojny”. Drugiego dnia konfliktu podjąłem decyzję o zaangażowaniu się w pomoc, pojechałem na granicę i przewiozłem do Warszawy pierwszą grupę osób, które od półtora dnia stały w kolejce na mrozie.

Aby móc jeździć, musiałem w zasadzie całkowicie porzucić moje życie artystyczne, co odbiło się na mojej kieszeni. W sumie przez te parę zorganizowałem trzy zbiórki pieniężne, między innymi po to, aby pokryć koszty związane z naprawami samochodu (w sumie przez ten czas zrobiłem 80 000 kilometrów). Przez pierwszy okres kursowałem głównie do Lwowa, ale kiedy później dystanse się zdecydowanie wydłużyły, na Facebooku powstała grupa złożona z osób, które poznały się na granicy i chciały się włączyć w pomoc. Poprzez tę właśnie grupę koordynatorzy kontaktowali ze sobą odpowiednie osoby, a także zamieszczali informacje, gdzie można odebrać dary skompletowane przez różne firmy, magazyny czy Polski Czerwony Krzyż.

Jak wygląda życie osób zamieszkujących obszary,  w których toczą się walki? Z jakimi trudnościami się mierzą?

Osoby te można by podzielić na dwie grupy – tych, którzy chcą wyjechać oraz tych, którzy decydują się zostać (tych osób jest aktualnie dużo więcej). Niezależnie jednak od tego podziału, obydwie grupy potrzebują pomocy materialnej. Większość ludzi żyje w piwnicach, bądź schronach i jest to życie bardzo podobne do tego co się działo podczas drugiej wojny światowej. 

Czy poza dostarczaniem pomocy materialnej zajmujesz się także organizacją wyjazdów osób z terenów ogarniętych wojną?

Organizacją akurat się nigdy nie zajmowałem, od tego są koordynatorzy. Jeśli natomiast chodzi o samo wywożenie ludzi z frontu, to tak, udało mi się ewakuować bardzo dużo osób, w szczególności z miejscowości takich jak Sołedar, Charków, Siewierodonieck czy Bachmut. W pierwszej fazie wojny, czyli mniej więcej do lipca, było bardzo wiele tych kursów.

Miałeś trudności z porozumiewaniem się z tymi osobami?

Na początku, oczywiście, że tak. Pierwszy raz na Ukrainie byłem dwa lata temu i nie byłem w stanie wtedy przeczytać nawet nazwy miejscowości. Na szczęście udało mi się zrobić postępy, więc aktualnie potrafię się dogadać i czytać, z pewnością na plus działa fakt, że język polski jest bardzo podobny do ukraińskiego. 

Co w Twojej działalności stanowiło dla Ciebie największą trudność?

Szczerze mówiąc, jeśli mówimy o kwestiach stricte praktycznych to nawet w sytuacjach skrajnie niebezpiecznych, kiedy dookoła spadały rakiety, nie czułem, aby to co robię było dla mnie trudnością. Inaczej sprawa się ma w przypadku trudności psychicznych. Kiedy byłem drugi raz w Siewierodoniecku, w ostatnim tygodniu życia tego obecnie zrujnowanego miasta,  otrzymałem zadanie wywiezienia z ostrzeliwanego dystryktu pewnej starszej pani. Czekam więc pod wskazanym adresem i nagle widzę jak kobieta, która przyjechała tam ze mną (nie było internetu, więc potrzebowałem pomocy osoby, która dobrze zna miasto) niesie starszą panią, która jest cała w fekaliach, w brudnych ubraniach i bardzo zaniedbana. Zapach, który się unosił był bardzo ciężki do zniesienia. I to spotkanie było dla mnie trudnym doświadczeniem. Wiem, że powinienem od razu zacząć działać i zapakować tę kobietę do samochodu, ale początkowo mnie sparaliżowało i to 15 sekund zanim ruszyłem na pomoc, było dla mnie niezwykle długie. Udało nam ją przewieźć do sztabu, ale że tam niestety nie za bardzo miał kto jej pomóc, to ostatecznie my o nią zadbaliśmy. W pozostałych przypadkach po prostu nie myślałem o tym, czy to co robię jest trudne. Starałem się utrzymać w stanie nieustannego skupienia i nie zwracać uwagi na rozpraszające bodźce.

Czy czas, który poświęciłeś na pomoc ofiarom wojny wpłynął na Ciebie w jakiś sposób?

Z pewnością nie. Jedynie utwierdził mnie w przekonaniu, że pomoc jest nieustannie potrzebna i pomimo zmęczenia (prowadzę tę działalność samego początku wojny) jestem przekonany, że chcę ją kontynuować. Pojawiały się w międzyczasie myśli, że być może mógłbym bardziej zadbać o swoje sprawy, ale po uświadomieniu sobie tragedii, która ma miejsce stwierdziłem, że część moich planów zawodowych i prywatnych może zejść na drugi plan.

Czy uważasz, że działania wolontariackie potrafią mogą zmieniać człowieka, który się ich podejmuje?

Osobiście uważam, że pomaganie innym to bardzo często nasz słodki egoizm. Pomagając, możemy się realizować, z pewnością podbudowujemy poczucie własnej wartości czy rozwijamy w sobie empatię. Uważam natomiast, że zwracanie uwagi na to co się dzieje dookoła i niesienie pomocy, jest niezwykle ważne w świecie przepełnionym ogólną znieczulicą.

Zachęcamy do czytania naszego bloga!

Znajdziecie tam artykuły poszerzające wiedzę o różnych problemach młodzieży, przydatne informacje i ciekawostki. Będziecie mogli też bliżej nas poznać.

Jesteśmy w mediach społecznościowych

Zachęcamy także do śledzenia naszych stron i kanałów, gdzie publikujemy aktualne informacje o naszych działaniach, szkoleniach i warsztatach, efekty pracy z młodzieżą oraz osiągnięcia młodzieży w ramach wolontariatu.

#sztukapomagania